Czy zdazalo Wam sie przywdziewac maski i udawac kogos kim nie jestescie? A może to robicie nawet nie zdajac sobie z tego sprawy?
U mnie uswiadomienie sobie ile tych masek, warst, jakkolwiek tego nie nazwac, nalozylam w ciagu calego swojego zycia spowodowalo punk zwrotny. Każdy z nas rodzi sie jako czysta kartka, ale wydaje mi się, ze już z pewnymi cechami, które okreslaja nas jako taka a nie inna osobe. Może się myle, ale wydaje mi się, ze rodzimy się tez z pewnymi talentami, które jak odpowiednio będziemy pielegnowac to zakwitna w nas jak piekne kwiaty. Pewnej czesci ludzi się to udaje, bo nie zatracaja tego w ciagu calego swojego zycia. Oczywiście wpyw ma na to mnostwo zewnetrznych warunkow: rodzice, szkola, znajomi, ale mysle tez ze duza role odgrywa tu mocne poczucie wlasnej autonomii, która w sobie budujemy. Może jest to tez kwestia silniejszego charakteru….? Ale z cala pewnoscia czynniki zewnwtrzne maja na to najwiekszy wplyw, to sa tzw programy, które sa nam wgrywane. To one albo będą nas wzmacniac i dodawac skrzydel, albo wgniatac w ziemie.
Ja w darze dostalam wrazliwosc, która jest piekna ale tez i niebezpieczna dla osob, które je posiadly, dla nas samych… Osoby wrazliwe nie maja tarczy, która moglaby je ochronic przed ciosami…jako dzieci często jestesmy narazane na szyderstwa, niezrozumienie, często się zamykamy w sobie i uciekamy w swój wlasny wymyslony swiat, mamy trudnosci w nawiazywaniu kontaktow, ale za to jak już kogos takiego poznamy to jest to osoba, która kochamy jak rodzenstwo i jest dla nas calym swiatem. Ja mialam to szczecie mieć wlasnie taka osobe przy sobie, a co najzabawniejsze była ona kompletnym moim przeciwienstem ( wygadana, rozesmiana, zawsze dusza towarzystwa, i dla mnie najpiekniejsza osoba na swiecie)
Kiedys wspomnialam, ze dla mnie najpiekniejszym miejscem, w którym uwielbialam spedzac czas był dom mojej babci na wsi. Teraz pewnie rozumiecie dlaczego… Tam nie czulam się osadzana, moglam być soba. Zwierzeta były moimi przyjaciolmi, powiernikami moich mysli. Nawet nie macie pojecia ile rozmow przeprowadzilam z kaczkami, kurami, swinkami czy krowkami, które nota bene mialy wedlug mnie najpikniesze oczy i cudownie dlugie rzesy ( może satad wzielo mi się upodobanie do dlugich rzes 😂)


…ale dorastalam i coraz czesciej widzialam, ze odstaje od reszty. Stawalo się to dla mnie coraz bardziej uciazliwe. Zaczelam pragnac być taka jak moja przyjaciolka – zabawna, wygadana, dusza towarzystwa… Zaczelam nieswiadomie dokonywac w sobie zmian, zaczelam przelamywac strach i być bardzie otwarta – co oczywiście nie jest zle, dopóki nie stracimy nad tym kontroli…
Z kazdym rokiem przywdziewalam tych masek coraz wiecej i wiecej… az w koncu zapomnialam kim tak naprawde jestem…
Ale moja prawdziwa natura zawsze we mnie była, nawet pod tymi wszystki maskami, warstwami… krzyczala… najpierw cicho a potem coraz glosniej i glosniej…. i tak jak kiedys przestalam lubic te mala wrazliwa Sylwunie, tak w tym momencie znienawidzilam te nowa Sylwie – która stala się dla mnie kompletnie obca osoba…
I wtedy nastapil przelom w moim zyciu, zaczelam usilnie szukac osoby, która pomoglaby mi zaczac zdejmowac te wszystkie warstwy, żeby dotrzec do pradziwej mnie, do mojego wewnetrznego dziecka. Moje mysli i pragnienia postawily na mojej drodze taka osobe, a pozniej kolejne…
Po tych 3 latach intensywnej pracy, poznawania technik wglebiania się w siebie i odnajdywania siębie na nowo, czuje, ze w koncu pozbylam się tego ciezaru noszenia masek i udawania kogos kim tak naprawde nigdy nie bylam. Czuje ulge i niesamowita radosc.
Znowu zaczelam widziec swiat oczami tej malej wrazliwej Sylwii… i jestem szczesliwa. Już się nie boje ocen i osadow innych ludzi…
Od zgielku miast, wystawnych restauracji, preferuje spacer w lesie, sluchanie spiewu ptakow, grzechotu zabek w stawie, obserwowaniu chmur na niebie… to daje mi radosc, szczescie i wewnetrzny spokoj……


Leave a comment