Beautiful Things

Author: Sylwia Koscielniak

  • Kartka z pamiętnika…

    Wychodzę z pracy. Czuję się wyczerpana, pozbawiona energii, psychicznie wypompowana. Jadę po syna do szkoly, a w głowie obmyślam sobie co by tu zrobic szybko na obiad, ale tak żeby jak najmniej sie przy tym napracować. Nagle przypomina mi sie, że córka dziasiaj musi zostać po szkole i że po nią też będę musiala jechać.Bluźnię sobie pod nosem, bo przeciez moim planem bylo jak najszybsze ogarnięcie obiadu i  upragniony relaks – czyli położenie sie na kanapie. Poraz kolejny w mojej glowie przewija sie plan dzialania:

    1.Odbiór syna ze szkoly.

    2.Na obiad tortila z kurczaka, bo to jakies 20min pracy. Nie powinnam sie za bardzo przy tym namęczyć…

    3.Odbior córki ze szkoly.

    „Ok” – myślę sobie – „plan jest calkiem dobry i co najważniejsze nie powinien zająć zbyt dużo czasu…

    Plan zrealizowany, a ja po zjedzonym obiedzie zaczynam sie czuć jeszcze bardziej zmęczona. Odpalam telefon z jakąś transmisją sprzedażową z Polski. Na ekranie wygina się młoda dziewczyna, która strasznie przeklina i generalnie jest niemila. Jest mi wszystko jedno. Kładę się na kanapie i bezmyślnie wpatruję się w ekran telefonu, zupelnie niezainteresowana sprzedażą, bardziej chyba zafascynowana osobą, ktora ten live prowadzi. Nie wiem ile mija czasu, ale chyba dość sporo… Moje bezmyślne patrzenie w telefon, przerywa mój syn, który prosi mnie żebym pomogla mu wnieść rower elektryczny na taras. Zostawiam telefon wciąż włączony, bo przeciez zaraz zamierzam wrócić do tej fascynującej transmisji…

    Jednak w miedzyczasie, będąc na tarasie, orientuję się, że wypadaloby podlać kwiaty w donicach, o ktorych lekko mi sie zapomniało. Kiedy w końcu wracam do domu, okazuje się, że transmisja zostaje przerwana. Z nadzieją że ów dziewczyna znowu sie połączy, sprawdzam telefon jeszcze kilka razy…Niestety nie ma już ponownego połączenia. Jestem trochę rozczarowana…

    – „Rozłączyli ją pewnie przez te bluźnierstwa” – pomyślałam sobie.

    Otwieram lodówkę i wyjmuję ostatnią butelkę Red Bula z nadzieja, że on mi przywróci energię… Zaczynam sie zastanawiać nad tym co mam dalej ze soba począć.Biję sie z myslami, bo z jednej strony nadal mam ochotę położyć się na kanapie i nic nie robić, z drugiej strony ciało podpowiada mi żeby iść na spacer…

    W tym momencie niemal natychmiast pojawia sie chochlik, który szepce mi do ucha: „Po co bedziesz jechała na spacer! Przeciez jestes taka zmeczona!…to zupelnie glupi pomysł… jutro pojdziesz…”

    „Jutro pojadę” – mówię do siebie półszeptem, tak jakbym chciala jeszcze usprawiedlkiwienia dla samej siebie. Jednak zaraz potem pojawiają się kolejne wyrzuty sumienia, które całkowicie uniemożliwiają mi ponowne zajęcie mojego ukochanego miejsca na sofie.Z bólem serca uznaję, że jednak muszę cos zrobić, aby je uspokoić bo inaczej nici z mojego relaksu… Najpierw zabieram sie za brudne naczynia po obiedzie, zresztą cała kuchnia wygląda jakby przeszlo przez nią tornado… Po uporaniu sie z kuchnią, stwierdzam, że jeszcze poodkurzam… Kiedy i z tym sie uporałam, poczulam ulgę bo w końcu byłam usprawiedlowiona z mojego wcześniejszego bezmyślnego marnowania czasu…

    Idę na gore, właściwie nie wiem w jakim celu i wtedy czuję jak moje cialo znowu do mnie mówi, że musze pojechać na spacer. Zbiegam szybko na dół, ubieram buty sportowe i w biegu rzucam do dzieci, że wychodzę.

    Stosuję w tym wypadku metodę 5 sekund, o której czytalam w jednej z książek. Polega ona na zrobieniu czegoś właśnie w ciągu 5 sekund i nie pozwoleniu naszemu mózgowi na podjęcie prób wyperswadowania nam tej myśli. Jest to prosta, ale jakże skuteczna metoda.

    Wchodzę do lasu i sie z nim witam. Robię tak zawsze, bo czuję sie jakbym byla u niego gosciem. Rześki wiatr rozwiewa moje włosy. W powietrzu unosi sie zapach traw, wilgoci, lisci… Biorę głęboki wdech i czuje jak spokój zaczyna ogarniac moje ciało… Jest już późne popoludnie. Słońce juz sklania sie ku zachodowi. Ptaki zajmują miejsca noclegowe, sporadycznie jeszcze śpiewając, za to w trawach rozlega sie przepiękny, głośny śpiew świerszczy. Jest cudownie… Przystaję, kucam i moje ręce kładę na ziemi. Oddaję jej wszystkie trudy, zmęczenie, prokrastynację dnia dzisiejszego, a dostaję od niej moc i energię. Idąc dalej zatrzymuję sie przy drzewie i je obejmuję, bo wiem, że od niego również dostanę cudowną energię… Całą drogę jestem pochłonięta obserwacją i robieniem zdjęć. Uwielbiam ten kontakt z naturą. Kiedy docieram spowrotem na parking, czuję, że odzyskalam całą utrąconą energię. Czuję się szczęśliwa…

  • Roller-Coaster🎢

    Przeciągnęła się leniwie na swoim łóżku, uśmiechnęła się… wciągnęła świeże rześkie poranne powietrze, które wpływało do jej sypialni przez otwarte okno. Promienie słońca niepewnie wślizgiwały się do jej pokoju, jakby tez dopiero się budziły. Śpiew ptaków, napełnił jej serce ogromną radością …Poczuła nieprzebraną wdzięczność do Wszechświata, że nigdy jej nie opuścił, że podawał swoje dłonie za każdym razem, gdy upadała, że był z nią nawet jak ona go odrzucała.

    „Jestem ogromna szczęściarą” – pomyślała i znowu szeroko się uśmiechnęła…

    Jej życie było kiedyś zupełnie inne…wyglądało jak roller-coaster. Pewnego dnia wsiadła do niego i przestała całkowicie kontrolować to co działo się w jej życiu. Na początku było fajnie…duża adrenalina, strach połączony z ekscytacja…, ale po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że całkowicie nie ma nad tym wszystkim kontroli… Pędziła jak oszalała…było jej coraz bardziej niedobrze, kręciło jej się w głowie, szybkie wchodzenie w zakręty, podjazdy pod górę i znowu szybkie spadanie w dół ….

    Zatrzymaj się!!!!- krzyczała.

    …, ale kolejka pędziła coraz szybciej i szybciej… nikt nie słyszał jej wołania, nikt nie słyszał jak strasznie się boi…Jej myśli kotłowały się w głowie, jakby tez nie mogły znaleźć sobie miejsca. Była przerażona…i nagle stało się coś nieoczekiwanego…kolejka zatrzymała na samym szczycie…jej serce łomotało jak szalone, jakby zaraz miało wyskoczyć z jej klatki piersiowej. Uświadomiła sobie, że przecież ma lęk wysokości…i po jej ciele natychmiast przeszedł dreszcz, który kompletnie ja sparaliżował…nie mogła oddychać, łzy zaczęły napływać do jej oczu, czuła, że ogarnia ja paniczny strach…Zamknęła oczy…i nagle coś w środku zaczęło do niej mówić łagodnym, ciepłym i spokojnym głosem: „Oddychaj głęboko i spokojnie. Skup się tylko na oddechu, tak jakby nic poza nim nie istniało…”

    Zaczęła oddychać miarowo i spokojnie. Jej serce się uspokoiło, nie myślała o niczym innym tylko o oddechu…Usłyszała znowu ten sam glos: „Otwórz oczy, nie boj się…jestem cały czas z tobą…zaufaj mi…Otwórz swoje piękne oczy i popatrz na świat, zacznij go widzieć, słyszeć, odczuwać wszystkimi swoimi zmysłami…”

    Otworzyła oczy i zaczęła rozglądać się. Jej oczom ukazały się przepiękne pola i laki, które mogła obserwować teraz z wysokości. Poczuła zapach koszonej trawy. Promienie słońca delikatnie muskały jej policzki. Ptaki przepięknie śpiewały swoje godowe trele. Podniosła głowę i ujrzała przecudne błękitne niebo, a na nim obłoki, mnóstwo obłoków, które układały się w przepiękne kształty. Przypomniała sobie jak jako mała dziewczynka uwielbiała leżeć na lace i godzinami się w nie wpatrywać. Do oczu napłynęły jej łzy, ale tym razem były to łzy szczęścia.

    Jak mogłam o ty wszystkim zapomnieć? – pomyślała

    Wtedy znajomy glos znowu się odezwał: „Cieszę się, że wróciłaś!”

    Poczuła jak ciepły wiatr, muska jej twarz i rozwiewa delikatnie jej włosy, tak jakby rękami głaskał ja po głowie…poczuła ogromną wdzięczność…

    I wtedy kolejka ruszyła, tym razem spokojnie zaczęła zjeżdżać w dół … i zatrzymała się na samym dole…Wysiadła z niej i już wiedziała, że nigdy więcej do niej nie wsiądzie ….

    Z jej rozmyślań wyrwał ja kot, który wskoczył nagle na jej lóżko i zaczął ocierać się i prężyć swój grzbiet, zachęcając, żeby go zaczęła głaskać.

    „Dosyć tego leniuchowania, przed nami cudny dzień” – powiedziała ni to do siebie ni do kota, ale on to zrozumiał i radośnie zeskoczył z lóżka miaucząc na nią, jakby chciał ja ponaglić, żeby już w końcu zeszła z nim na dół do kuchni.

    Tak, tak wiem, jesteś już głodny. Już idę…” – roześmiała się. Wiedziała, że czeka na nią kolejny przepiękny dzień… a potem kolejny i kolejny….

  • Modne czy niemodne?!🤔

    Mam wrażenie, że zewsząd jesteśmy bombardowani czyimiś opiniami na temat tego co jest teraz modne, jak powinnyśmy się ubierać, zachowywać, mówić, gdzie bywać… Ja na szczęście nie mam telewizji, nie słucham radia, ale i tak nie jestem w stanie tego ominąć, bo jadąc samochodem ogromne bilbordy z reklamami wręcz narzucają się różnorakimi treściami wkradając się w nasze umysły niczym mały chochlik, który bez naszej wiedzy zajmuje miejsce w naszym umyśle. Media społecznościowe to następny nośnik, gdzie jesteśmy wręcz zalewani tego rodzaju informacjami…

     Nie można dać się zwariować….

    Najważniejsze jest to, żeby żyć w zgodzie z samym sobą. Nie podążać ślepo za tym co jest modne, takie jest moje zdanie…

    Czy naprawdę ma to znaczenie czy w danym sezonie jest modna kratka czy paski??? Kolor czerwony czy żółty??? Powiem wam szczerze, że nigdy tego nie rozumiałam. Ja zawsze nosiłam to, co mi się podobało, co było w zgodzie ze mną samą i miałam i w głębokim poważaniu czy to jest w zgodzie z dzisiejszymi trendami czy nie…Nigdy nie kręciło mnie posiadanie markowych ciuchów czy torebek. Nie chodzę do ekskluzywnych restauracji, nie jeżdżę wypasionym samochodem. Nie lansuje się….

    Zamiast tego uwielbiam spacery, kontakt z przyrodą, która jest wszystkim czego potrzebuję, żeby naładować moje akumulatory, jest lekiem, kiedy mam gorsze dni, jest powiernikiem moich myśli…

    Konsumpcja w naszych czasach jest przerażająca, chwyty reklamowe, żeby wcisnąć nam jakiś produkt są przerażające. Zauważyłam że dużo ludzi zaczyna chwytać się wszystkiego, aby tylko sprzedać produkt, wszystkiego na co jest teraz popyt. Stają się oni nagle mentorami, sprzedawcami, kreatorami mody, znawcami zdrowego trybu życia – wszystkim w jednym…, aby tylko było zainteresowanie nimi…i tym co sprzedają…

    Ja chcę być sobą… nawet jeśli to nie jest modne, nawet jeżeli jest to „old school”. Nie używam kalendarza w telefonie, tylko nosze kalendarz w torebce, czytam wyłącznie książki papierowe, bo uwielbiam ich zapach i lubię czuć ich strukturę. Nie mam zielonego pojęcia co jest modne w danym sezonie, jakie są najmodniejsze kluby, restauracje, gdzie jest modne jeździć na wakacje…lub spędzać wolny czas. Nie mam pojęcia co dzieje się na świecie…

    Wsłuchuję się w siebie…i jestem szczęśliwa. Od nie dawna realizuję moje marzenia o śpiewaniu, zaczęłam pisać bloga…może kiedyś napiszę książkę …. I mam jeszcze mnóstwo innych rzeczy, które stopniowo chcę realizować.

    Intensywnie też zajmuje się studiowaniem samej siebie, poznawaniem swoich możliwości tak od środka. Samorozwój osobisty, to jest coś co mnie zafascynowało już jakiś czas temu. I zgłębiam tajniki tej chyba niekończącej się tematyki, każdego dnia…dużo czytając, ćwicząc, wypróbowując różnych technik na samej sobie.

    Bardzo też lubię się dzielić tymi moimi doświadczeniami, spostrzeżeniami z innymi, absolutnie nie pouczając nikogo… bo nie uważam, że mam do tego prawo lub wystarczająca wiedzę. Dzieląc się czymś opieram się tylko i wyłącznie na moich osobistych doświadczeniach.

    Nie dajmy się zwariować!!!

    Uważam, że wsłuchanie się w samych siebie i w swoje prawdziwe potrzeby jest jedną z ważniejszych rzeczy, które powinnyśmy dla siebie zrobić…

    Bądźmy zawsze sobą…słuchajmy naszego serca, naszej intuicji…. Wybierajmy z ofert, które serwuje nam życie, tylko to, co naprawdę nam służy …. Wyznaczajmy nasze osobiste trendy modowe….

  • Potłuczona filiżanka

    Miała zaledwie 19 lat, kiedy jej serce pękło, rozpadło się na kawałki jak porcelanowa filiżanka upuszczona na posadzkę….

    „Czy tak wygląda miłość? – pomyślała.

    Jej klatkę piersiową przeszywał przeraźliwy ból, jakby chciał rozerwać ją wpół. Jej myśli kotłowały się w głowie, jak kłębek poplątanych nici. Nic nie rozumiała…przecież mówił, że ją kocha…

    Chciała uciec, schować się przed całym światem, chciała umrzeć….

    Nie tak wyobrażała sobie swoja pierwszą prawdziwą miłość…

    Nie potrafiła powtrzymać łez, które płynęły do jej oczu za każdym razem jak tylko sobie o tym pomyślała. Były one jak wezbrana rzeka podczas burzy.

    Dlaczego…, dlaczego …, dlaczego???… To pytanie kotłowało się w jej głowie jak jakaś natrętna mantra…pytanie, na które i tak nie potrafiła znaleźć sensownej odpowiedzi….

    Mijały dni… dni zamieniały się w tygodnie a cierpienie nie mijało, nie słabło…Przestała czuć, że żyje… Jej funkcjonowanie opierało się na mechanicznie wykonywanych codziennych czynnościach.

    W końcu przestała płakać… nie miała już czym. Pozostał tylko ból i pustka, ogromna pustka, której niczym nie potrafiła wypełnić.

    Pomyślała, że ta wielka miłość, którą tak przez całe swoje młode życie idealizowała, po prostu nie istnieje, że jest to stek kłamstw i bzdur wymyślonych na poczet bajek czy romantycznych filmów, które zawsze kończą się happy endem. Zaczęła nienawidzić to uczucie i samą siebie, że była tak naiwna i głupia, wierząc w to wszystko.

    I wtedy pomyślała: „Już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś mnie zranił! Już nigdy w życiu się nie zakocham!”

    To uczucie było tak silne i poparte tak ogromnym ładunkiem emocjonalnym, że stało się tak jak sobie zażyczyła…wokół jej serca zaczął powstawać mur, wysoki, masywny, istna forteca …

    Zamknęła się nie tylko na miłość…zamknęła się na wszystko…

    …nic już jej nie cieszyło….

    Miała pracę, w której czuła się nieszczęśliwa, ale tkwiła w niej, bo nie miała w sobie wystarczającej siły, żeby ją zmienić.

    Nie potrafiła stworzyć żadnych poważnych relacji z innymi mężczyznami, bo jak tylko z ich ust padało słowo „kocham”, ona ich zostawiała….uciekała….

    Bala się ponownego zranienia, a słowo „kocham” było jak zapalnik, który nie kojarzył się jej z przepięknym uczuciem, tylko z bólem …

    Czuła się nieszczęśliwa … była zmęczona…była zmęczona sobą ….

    „Tak nie może wyglądać moje życie, bo to nie jest życie, tylko wegetacja” – pomyślała któregoś dnia…

    Ogarnęła nią nieprzebrana chęć zmiany…było to coś tak silnego, że postanowiła zrobić wszystko co w jej mocy, aby tego dokonać…

    Ta myśl, cudowna myśl, która zrodziła się w jej umyśle o wysokim ładunku emocjonalnym sprawiła, że nagle życie zaczęło podsuwać jej rozwiązania…

    Początkowo zaczęła natrafiać na artykuły dotyczące samorozwoju. Następnie znalazła osoby, dzięki którym poznała rożne narzędzia i techniki, które pomogły jej rozwijać się w tym kierunku. Zaczęła czytać dużo książek na ten temat…i praktykować…. każdego dnia….

    Jej życie zaczęło się zmieniać…ona zaczęła się zmieniać …

    Uwierzyła, że w jej rękach jest moc, dzięki której może stworzyć życie o jakim tylko marzy…, że to ona jest reżyserem, kreatorem, malarzem swojego życia …zrozumiała, że to czego potrzebowała, było od zawsze w niej…

    Zburzyła mur, który był wokół jej serca…. przestała się bać…znowu zaczęła kochać…

    Odnalazła w sobie prawdziwe szczęście i miłość do siebie samej.

    Zmieniła pracę na taką, która daje jej możliwości rozwoju i czuje się w niej spełniona…zakochała się i jest w szczęśliwym związku….

     Jej niegdyś zranione, potłuczone serce, zagoiło się…i nie ma już w nim bólu i cierpienia po utraconej pierwszej miłości, za to jest pełne cudownych, ciepłych wspomnień. Z tej potłuczonej filiżanki powstały inne nowe, wspaniałe rzeczy….

    Nasze myśli, są jak pędzle, a my jesteśmy artystami, twórcami naszej rzeczywistości. Zamieniajmy nasze życie w piękne kolorowe obrazy i cieszmy się nim…nie zamykajmy się, nawet jeśli czasem przychodzą słabsze, gorsze dni…zamykając się na złe…zamykamy się też na wszystko co jest dobre…

    Wiem coś o tym, bo ta historia jest częściowo moją historią ….

  • W poczekalni miłości…

    Ja w swoim życiu kochałam raz, tak całym sercem…całą sobą. Niestety z miłością to chyba czasami jest tak, jak ze źle ulokowanymi pieniędzmi – możemy zainwestować tak, że staniemy się bogaci i do końca życia jesteśmy ustawieni…albo wszystko stracimy i zostajemy totalnie z niczym. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku nie jesteśmy niestety w stanie tego przewidzieć ani oszacować. Możemy oczywiście mieć pewne sygnały, że być może ta osoba nie koniecznie się sprawdzi jako nasz partner życiowy, ale stan zakochania przypomina trochę stan odurzenia alkoholowego… niby coś czaimy, ale nie do końca….

    Z miłością jest też trochę tak jak z dojrzewającym winem, przechodzi ona wiele etapów, żeby w końcu stać się tą najlepszą, najwytrawniejszą wersją. I wcale to nie znaczy, że ma być zawsze sielsko – anielsko, słodko-mdlaco, bo miłość to związek dwojga kompletnie różnych ludzi, osobowości. Chodzi jednak o to, aby się w tym związku uzupełniać, wspierać, budować, żeby być na tym samym poziomie emocjonalnym, być dla siebie wzajemną inspiracją, motorem napędowym do stawania się jeszcze lepszą wersja samego siebie. W miłości między dwojgiem ludzi musi być równowaga w dawaniu i braniu. Nie może być tak, że jedna osoba jest wiecznym kołem ratunkowym, a druga wiecznym topielcem…

    W miłości nie chodzi też o to, żeby kogoś zmieniać. Możemy jedynie zmieniać samych siebie i jest szansa, że ta druga osoba pod wpływem zmian, które zaszły w nas samych, zacznie też stawać się lepsza wersją samego siebie. Nie liczmy jednak na to, że kogoś zmieni nasza miłość, to że, będziemy ciągle przymykać oczy na to co nam się nie podoba, akceptować agresje, przemoc czy nałogi… Wiem coś o tym, bo sama byłam w takiej sytuacji. Wydawało mi się wtedy, że moja wielka miłość przezwycięży wszystkie trudności, myślałam, że miłość zwycięży tak jak w bajkach czy filmach romantycznych…, ale życie to nie jest bajka i kiedy czujemy, że sami zaczynami tonąć… to musimy jak najszybciej ratować samych siebie i najbliższe nam osoby (dzieci,jeżeli mamy), za które jesteśmy odpowiedzialni.

    Podjęcie decyzji o odejściu nigdy nie jest proste, bo pojawia się strach, brak siły we własne możliwości, czasami psychiczne uzależnienie lub współuzależnienie od tej drugiej osoby…

    Ja też się bałam!… bardzo!…, ale nie odejścia, tylko tego, czy dam sobie sama radę … w obcym kraju… bez wsparcia rodziny, (ponieważ cala moja rodzina jest w Polsce), z dwójką małych dzieci….

    Dałam sobie rade…i to lepiej niż bym się kiedykolwiek tego spodziewała. Wszechświat nigdy mnie nie zostawił samej i zawsze dostawałam od niego wsparcie.

    Od mojego rozwodu minęło już kilka lat (chyba 8 😅). Nie znalazłam jeszcze mojej wielkiej miłości, a podobno w życiu przeżywa się trzy. Pierwsza jest to miłość wyidealizowana, czyli często kochamy nasze wyobrażenie o tej drugiej osobie. Druga miłość jest podobno trudna miłością – bo w tej miłości zostajemy zranieni poprzez kłamstwa, zdrady, manipulacje… a najpiękniejsza jest podobno trzecia miłość, bo jest to miłość, której się nie spodziewamy, przychodzi nie wiadomo skąd w najmniej oczekiwanym przez nas momencie. Spotykamy kogoś i nagle okazuje się, że po prostu do siebie pasujemy. Nie ma tu żadnych oczekiwań, akceptujemy tę druga osobę taką jaka jest…. bo jest po prostu idealna dla nas, a my jesteśmy idealni dla niej….

    Jeżeli miałabym jeszcze kiedyś w życiu się zakochać to takiej właśnie miłości bym sobie życzyła…. i każdej osobie!…

  • Słowa mają moc …😶

    Nasze słowa mają wielką moc…! Mogą być jak powiew wiatru, jak promień słońca na niebie, jak rosa o poranku…, ale mogą też być ostre jak nóż, jak naboje wystrzeliwane z karabinu maszynowego lub jak kule armatnie…

     Bardzo mało uwagi poświęcamy temu, co wydobywa się z naszych ust. Z wielką łatwością wypowiadamy nasze opinie, osady, nasze prawdy… Ostatnio dużo się nad tym zastanawiałam, widząc w mediach społecznościowych jak ludzie wylewają na siebie kubły z „pomyjami”, tylko po to by udowodnić swoja racje lub tzw prawdę.

    A przecież każdy ma „swoja prawdę” i „swoją opinię”, która ewentualnie opiera się na czyjejś prawdzie lub opinii, ale to w dalszym ciągu „prawda”, która jest niczym niepoparta, bo dlaczego czyjaś prawda, na której opieramy nasza prawdę, jest prawdą?!

    Nasze „prawdy” są subiektywne, są zbiorem naszych odczuć, doświadczeń, zaczerpniętej wiedzy, ale nie możemy mówić o nich, że są obiektywne, bo nie są!

    Jeżeli ktoś obraża druga osobę mówiąc, że wygarnął /wygarnęła jemu/jej prawdę w oczy, to o czyjej prawdzie jest tu mowa???…Mówiąc do kogoś obraźliwe słowa, osady, opinie, tak naprawdę wypowiadamy je na własny temat. To tak jakbyśmy mówili o sobie samych…ale przy okazji raniąc uczucia tej drugiej strony.

    Bardzo często wypowiadamy bolesne słowa w stronę naszych dzieci, przyjaciół, znajomych, przypadkowych ludzi, często nie zdając sobie sprawy jaką krzywdę im wyrządzamy.

    Słowa potrafią ranić, gorzej niż najostrzejszy nóź…

    Rana po zacięciu nożem zagoi się i prawdopodobnie nie pozostanie po niej ślad. Rana wyrządzona złym słowem zostaje…nie goi się i jest bez przerwy rozdrapywana…

    Nasze słowa mają moc! Używajmy więc takich, które budują relacje międzyludzkie, które powodują uśmiech na twarzy drugiego człowieka, które są pokrzepiające, a nie wbijające w ziemię. Dobre, życzliwe słowo, wypowiedziane w stronę drugiej osoby, to życzliwe słowo wypowiedziane w swoją własną stronę…

    Poniżej chciałam przytoczyć pewną historię, dotyczącą plotek. Jak często zdarzało ci się plotkować na czyjś temat lub rozgłaszać jakieś niestworzone historie, zasłyszane od kogoś, a ten ktoś słyszał od jeszcze kogoś innego i tak naprawdę na koniec nikt nie wie skąd ta plotka się wzięła i ile jest w niej prawdy…

    A oto historia, która ktoś wrzucił na FB. Bardzo mi się spodobała i postanowiłam się nią podzielić.

    W starożytnej Grecji Sokrates, znany ze swojej wielkiej mądrości, został odwiedzony przez osobę, która z entuzjazmem powiedziała:

    – Sokratesie! Wiesz, co waśnie usłyszałem o twoim przyjacielu?

    Filozof odpowiedział spokojnie:

    – Chwileczkę. Zanim mi to opowiesz, poddajmy to trzem filtrom.

    Pierwszy filtr: prawda

    • Czy sprawdziłeś, że to, co chcesz mi powiedzieć, jest prawdziwe?
    • Nie, po prostu to usłyszałem.

    Drugi filtr: dobro

    • Czy to, co zamierzasz mi powiedzieć o moim przyjacielu, jest dobre?
    • Nie, wręcz przeciwnie.

    Trzeci filtr: pożytek

    • Czy wiedza o tym będzie dla mnie użyteczną?
    • Nie, tak naprawdę nie.

    Sokrates spokojnie podsumował:

    – Skoro to, co chcesz mi powiedzieć, nie jest ani prawdziwe, ani dobre, ani użyteczne… to po co w ogóle o tym mówić?

    Przesłanie Sokratesa jest jasne: zanim coś powiesz – zastanów się!

    To piękna historia, która daje dużo do myślenia. Zanim zaczniemy znowu strzelac słowami jak z karabinu maszynowego, zastanówmy się po co?

    Nie używajmy słów jako broni, używajmy słów jako narzędzi do budowania cudownych relacji, do dmuchania komuś w skrzydła…. Niech nasze słowa niosą miłość, pokrzepienie, radość, a nie bol i cierpienie….A dzięki temu i my sami zaczniemy odczuwać ogromną radość i wielkie spełnienie…i ten podmuch miłości, który daliśmy komuś, wróci do nas ze zdwojoną mocą…

    Niech nasze słowa „mają smak cukrowych wat” (Sylwia Grzeszczak).

  • Kiedy nadchodzi burza…

    Życie jest nieoczekiwane, nieprzewidywalne, następują różne zwroty akcji… jednego dnia czujemy sie szczęśliwi, radośni, czujemy, że nie ma rzeczy, która mogłaby stanąć nam na przeszkodzie i której nie jestesmy w stanie przezwyciężyć…ależ jakże potrafi to być ulotne…Bo wystarczy jedna chwila, która może to wszystko zmienić …

    Czasem, powodem mogą być czyjeś slowa, gesty, a czasem ich brak…jakaś sytuacja, a czasem zwykla myśl, która nagle pojawia sie w naszej glowie…

    Te chwile, momenty przychodzą nieoczekiwanie,wyskakują z ukrycia jakby sie tam caly czas czaily i czekaly tylko na odpowiedni moment, żeby nas zaskoczyć mówiąc: “a kukuku, mam Cię, jestes już moja/mój …I teraz już tak szybko Cię nie puszczę!..”

    Taki moment przyszedł do mnie waśnie wczoraj. Pomimo, że dzień zaczął mi sie bardzo dobrze. Byla to niedziela, wstałam wcześnie rano, bo lubię jak mam dlugi dzień, mogę wtedy zrobić mnóstwo rzeczy. Bylam na porannym spacerze, spędziłam miłe przedpoludnie z moimi dziećmi ( potem już one zajęły się swoimi sprawami – jak to nastolatki ) wrzucilam nowy tekst na mój blog, powrzucalam jakieś posty na FB, zrobilam pyszny obiad, ale caly czas czułam w środku, że coś jest nie tak…czułam się  tak, jakby zbieralo sie na burzę, pomimo, że niebo bylo jeszcze wciąż błękitne, a na nim dalej świeciło słońce. Czulam jednak taki dziwny niepokoj…

    I dostalam obuchem w łeb, późnym poludniem, tak po prostu, znienacka. Usiadłam i się rozpłakałam, poczułam bezgraniczną bezsilność, brak wiary w siebie, ogarnęła mnie totalna beznadzieja.Poczułam się tak, jakby to nad czym tyle pracowałam, po prostu zostało wgniecione w ziemię, zmiażdżone …Tak po prostu jednym ciosem…

    …Ale nie zaczęłam się and sobą użalać, tak bym pewnie kiedyś zrobila, ale ja już nie jestem ta samą osobą co kiedyś … Zaczęłam prosić Wszechswiat o siłę …o dużo siły … i natychmiast przyszła mi następna myśl, że nie mogę dać się wciągnąć przez tę otchłań, która już wyciągała do mnie swoje długie ręce … musiałam szybko zareagować … medytacja…ta myśl przyszla do mnie natychmiast.

    Położyłam się, włączyłam sobie z YouTube muzykę z falami Delta i Theta i zanurzylam się wewnątrz siebie … W głowie powtarzalam sobie „Jestem tu i teraz, jestem tu i teraz…” nie chciałam, żeby moje mysli ulegały rozproszeniu. Po chwili poczułam jak moje ciało staje się lekkie jak piórko, poczułam delikatne mrowienie w stopach i odpłynęłam… dałam się ponieść cudownym wibracjom…

    Nigdy nie ograniczam się czasowo, medytuję tak dlugo jak tego potrzebuję.

    Kiedy skończyłam poczułam znowu spokój i równowagę, którą na moment utraciłam…

    Umiejętność radzenia sobie w takich sytuacjach jest bardzo ważna, bo chwila nieuwagi, zbyt długie skupienie się na negatywnych emocjach, mogą doprowadzić, że zaczniemy się jeszcze bardziej nakręcać, aż w końcu wpadniemy w pętlę, z ktorej ciężko jest się wydostać.

    Wiedza, którą ciągle poszerzam, narzędzia, które zdobywam, praktyki które odbywam, nie   zostają zapomniane, to są moje nowe programy, które już są wgrane I zapamiętane! Widzę, że uruchamiają się wtedy, kiedy zachodzi taka potrzeba. Jest to cudowne, bo w takich momentach widzę, jakie ogromne zmiany we mnie zaszły. Czasami myślę sobie też, że mój kochany Wszechświat celowo poddaje mnie tym probom, żebym sama mogla sprawdzić jaka będzie moja odpowiedź na to… I za każdym razem jak pomyślnie przechodzę taki test, wzbiera sie we mnie ogromna radość I wdzięczność …I jeszcze większa wiara i siła, że to co robię, to co robi tysiące ludzi na całym świecie, MA SENS!

    Ciągle sie uczę … wiem, że jest jeszcze długa droga przede mna, a może ta droga nie ma wcale końca?! …

    Mam w sobie ogromną pokorę do tego wszystkiego i wdzięczność. Cieszę się, że mimo moich różnych życiowych zakrętów, upadków,potknięć, jestem w tym miejscu w którym jestem teraz…

    W moim życiu nie raz będą się pojawiać czarne chmury, ale wiem, że mam tę moc i Ty też ją masz!… żeby je rozdmuchać.. I żeby znowu zachwycać się pięknym czystym, błękitnym niebem, po którym płyną  biale obłoki …

  • Niechciany „przyjaciel”…czyli jak „wziąć byka za rogi”…

    Kilka lat temu, miałam bardzo poważne problemy z bezsennością.Był to oczywiście skutek przewleklego stresu, który towarzyszył mi od bardzo dawna. Po rozwodzie zostalam z dwójką malych dzieci. Mój syn miał wtedy zaledwie 5 lat, moja córka niecale 8 lat. Nie miałam tu kompletnie żadnej rodziny, była zdana wyłącznie na siebie.

    Aż ciężko mi uwierzyć, że od tamtego czasu minęło już 8 lat!

    Tamte wakacje przebiegly mi  super, bo jak już wspominalam we wcześniejszym wpisie, rozwod i wyprowadzka mojego bylego męża, nałożyła się z wyjazdem moich dzieci na wakacje do mojej rodziny do Polski. Ten okres wspominam cudownie. O nic nie musiałam się martwic, bylam szczęśliwa…miałam mnóstwo czasu tylko dla siebie.Jednak problem się zaczął, gdy dzieci wróciły do domu i nagle uświadomiłam sobie ogrom wszystkich spraw, o które musialam zadbać. Dopadła mnie rzeczywistość i świadomość tego, że jestem w tym kompletnie sama.

    Stres stał się moim codziennym kompanem, taki prawdziwy „przyjaciel”, który właściwie nigdy mnie nie opuszczał. Przyzwyczaiłam się, a nawet od niego uzależniłam. Jak to opisal Joe Dispenza w jednej ze swoich książek, uzależniamy się od rzeczy, które znamy i mimowolnie ciągle je przywołujemy, bo nie potrafimy inaczej już funkcjonować. Stres powoduje,ze nasz organizm jest w ciągłej gotowości, przygotowany na odparcie niebezpieczeństwa…W taki sposób działaly organizmy naszych pra pra przodkow w zamierzchych czasach, gdy pojawialo się np. niebezieczenstwo, że mogli być zaatakowani przez groźną zwierzynę, ich poziom stresu się podnosił, żeby organizm przygotował się bądź to do ataku, bądź to do ucieczki… jednak gdy zagrożenie mijalo, ich funckje w organizmie wracaly do poprzedniego stanu, do tzw normy.

    W naszym świecie, gdy rozwój cywilizacyjny mknie z ogromna prędkością….stres jest z nami bez przerwy, stał się naszym towarzyszem w ziemskiej podróży, nie odpuszcza i ciągle się nasila…

    Ja z „moim przyjacielem” doszliśmy do takiego punktu, że on calkowicie zawładnął moim życiem, calkowicie zawładnął mną! Zaczęłam mieć bardzo poważne problemy ze spaniem. Na początku to bagatelizowałam, ale te problemy z dni, zamieniały się w tygodnie, a potem miesiące. Spalam, a raczej drzemałam po 3-4 godziny dziennie, przestałam zapadać w głęboki sen, podczas, którego nasz organizm się regeneruje i zbiera energię na następny dzień. W pewnym memencie mój organizm zaczął wariować, zaczęłam odczuwać poważne problemy ze zdrowiem… przestarszylam się…

    Ja nie jestem osobą, która często chodzi po lekarzach, ale wtedy bylam nie na żarty wystraszona, ale i też już zmęczona…rozdrażniona…łatwo wpadałam w złość, co też bardzo źle się odbijalo na moich relacjach z dziećmi.

    Lekarka,do której się umówiłam, po wyslaniu mnie na przeróżne badania, które o dziwo wypadly calkiem dobrze, obwieściła mi, że cierpię na bezsenność, która nie leczona może doprowadzić mnie do wielu poważnych chorób. Pomyślałam wtedy „okay”, pewnie przepisze mi jakies leki na spanie i po problemie… Jakież było moje zdziwienie jak zamiast recepty na leki nasenne, dostalam kartkę z listą rzeczy, które mam codziennie wykonywać, żeby zniwelować stres i dzieki temu pozbyć się problemu z bezsennością. Oto ta lista:

    1. Spacery
    2. Medytacje
    3. Ćwiczenia fizyczne
    4. Cwiczenia oddechowe
    5. Odpowiednia dieta itd.

    W pierwszym momencie się wkurzyłam. Bo chcialam coś, co od razu mi pomoże, a nie coś co wymagało ode mnie kolejnego zaangażowania i czasu już w i tak napiętym moim grafiku. Rzucilam te kartki na stół i na chwilę o nich zapomnialam, jednak nie zapomnial o mnie mój „przyjaciel”. Chcąc nie chcąc, zaczęłam znowu je czytać, potem zaczęłam o tym wiecej czytać na internecie i powoli zaczęłam się do tej listy stosować… zaczęłam od codziennych spacerów, potem na YouTube znalazlam różne medytacje i ćwiczenia oddechowe. Medytacje szly mi bardzo ciężko, jak pewnie u większości początkujących osób, ale nie poddawałam się. Następnie postanowiłam znaleźć sobie zajęcie, które sprawi, że będę czerpała z niego przyjemność. Tym zajęciem stała się sprzedaż biżuterii. Było to połączenie przyjemności z doadatkowym źródłem dochodu. Wszystko zaczęło wracać do normy. Mój stres się trochę zmniejszył, zaczęłam lepiej spać… oczywiście dalekie to było od perfekcji… ale widzialam postępy więc czulam ogromną radość…

    Ale w życiu jak to w życiu znowu musial nastąpić zwrot akcji… Firma, w której wtedy pracowalam niestety upadła… I jakby za dotknieciem czarodziejskiej różdżki, mój dotychczas uśpiony „przyjaciel” powrócił z jeszcze większą sila i determinacją, że tym razem tak łatwo się go już nie pozbędę…

    Poczułam, że tracę grunt pod nogami… Pracę na szczescie znalazłam szybko, ale to niczego nie zmieniło, bo stres,flustracja, gniew, żal, powróciły z jeszcze większą mocą…przestałam wytrzymywać sama ze sobą…i wlasnie w tym memencie nastąpił przełom. Wszystko we mnie zaczęło krzyczeć….i błagać o pomoc… i wtedy calkiem przypadkiem na fb zobaczyłam wywiad z dziewczyną… zajmowala się ona między innymi hipnozami. Ja swojego czasu bylam zainteresowana tym tematem, wiec bez wahania do niej napisalam, żeby się umówić… To był ten przelomowy moment, gdzie zetknęłam się z tematem samorozwoju osobistego. Pokazala mi ona narzedzia, które mogę stosować w swoim codziennym życiu, aby stalo się ono lepsze i bardziej wartosciowe. Nauczyla mnie techniki autohipnozy, którą stosowalam codziennie. Zaczęłam kupowac ksiazki zwiazane z tematyka samorozwoju osobistego i stosować przeróżne ćwiczenia, które pomogly mi zapanować nad stresem… „Wzielam byka za rogi”…przestał już rządzić moim życiem.

    Od prawie  3 lat nie mam już problemow ze spaniem. Jestem wolna…a mój „przyjaciel”? Przypomina czasem o swoim istnieniu, ale jest kompletnie ubezwlasnowolniony… przeze mnie 😊

  • Unosze sie z wiatrem…🌬️

    Kiedys często mialam pretensje do swiata zadajac mu pytania: „Dlaczego mnie to ciagle spotyka?, „Dlaczego ja mam ciagle pod gorke?”, Dlaczego mnie się przydaza tyle zlych rzeczy w zyciu?Dlaczego?….Dlaczego?…Dlaczego?….Czulam się zawiedziona, opuszczona, smutna…Myslalam sobie wtedy…”Przeciez jestem dobrym czlowiekiem, nie robie nikomu krzywdy, zawsze jestem skora do pomocy, uczciwa….. na tym swiecie jest tyle zlych, nieuczciwych ludzi , a im się jakos udaje, a mnie nie… Skupialam się na brakach, a zapominalam  dostrzegac tych wszystkich cudownych rzeczy, które już mam.

    Nie rozumialam tez, ze te moje „niepowodzenia zyciowe”, rozne historie, które zadziewaly się w moim zyciu, były zawsze po cos.. Czasami, aby uchronic mnie przed czyms gorszym, czasami zapowiedzia czegos wiekszego, tylko w innej formie niż to sobie wymyslilam. Nie zdawalam sobie sprawy, ze ja tylko widze podnozek gory, a Wszechswiat widzi wierzcholek i to co się za nia znajduje… Często tez podejmowalam z nim walke, uwazajac, ze ja wiem przeciez lepiej co jest dla mnie dobre. Nawet jak wszystko się sprzeciwalo przeciwko temu co robilam, ja brnelam w to dalej i dalej… na upartego, forsujac wszystkie sciany… Teraz z perspekrtywy czasu, jak o tym mysle, to wygladalo to troche jak proba latania pod wiatr… oczywiście po wielu probach unosilam się, nawet ulecialam kawalek, ale z uzyciem mnostwa energii, a potem konczylo się to bolesnym upadkiem i „polamanymi skrzydlami”.🪽🪽

    Tylko nie zrozumcie mnie zle, bo ja podajac te przyklady forsowania czegos i robienia na sile, nie mowie tu absolutnie o szybkim poddawaniu się przy naszych dzialaniach. Ja tu mowie o rzeczach, które ewidentnie nie sa dla nas i my to czujemy, bo nasze cialo, to jest cudowny wskaznik, który informuje nas o tym co nam sluzy, a co nie. I tu poajawia się nastepna sprawa, a mianowicie, wlasnie umiejetnosc wsluchania się w siebie. Jest to tak zwana nasza intuicja. Mowi się czasami, ze ktos ma wieksza intuicje, a ktos mniejsza. Mnie się wydaje,ze wszyscy mamy taka sama, tylko bardziej tu chodzi o to, ze pewne osoby z latwoscia potrafia się w nia wsluchac, a inne mniej. Tu pewnie tez duza role odgrywa nasz wpolczynnik wrazliwosci. Ja mialam zawsze wysoko rozwinieta intuicje, problem jednak polegal na tym, ze często ja ignorowalam, nie chcialam jej slyszec… chcialam robic po swojemu. Bylam takim knabrnym, upatym dzieckiem, które lubilo robic rzeczy na opak… 😅 i zawsze wtedy dostawalam po dupsku…

    Wszechswiat nas kocha, wszystkich tak samo bez wyjatku i chce dla nas dobrze.

    Teraz to już wiem i przestalam się buntowac, lece z wiatrem a nie pod wiatr i mam w sobie ogromny spokoj…już się nie boje…

    Nie boje się o przyszlosc, bo wogole nie wybiegam az tak daleko, pogodzilam się z przeszloscia i jestem wdzieczna za wszystkie doswiadczenia, bo dzieki nim zrozumialam kim jestem i co jest dla mnie wazne. Codziennie staram się być lepsza wersja samej siebie. Tworze nowe sciezki neuronowe, które pozwalaja mi kreowac nowa piekniejsza rzeczywistosc.

    A nade wszystko jestem przeogromnie wdzieczna, ze Wszechswiat we mnie nie zwatpil…nigdy!!! Wyciagal do mnie swe rece za kazdym razem jak upadalam i dawal mi kolejna, a potem nastepna i nastepna szanse, abym w koncu zrozumiala istote rzeczy… Teraz chce mu się za to odwdzieczyc, ciagle poszerzajac wiedze na ten temat. Czerpie ja z ksiazek, od cudownych osob, które się nia dziela, uczestniczac w roznych praktykach, ale pamietajac zawsze o tym, aby brac z tego, to co jest dla mnie i co  mi sluzy….

    I chce się rowniez dzielic tymi moimi doswiadczeniami z innymi, bo być może będą one dla kogos innego inspiracja do zainicjowania zmian w swoim zyciu.

    Warto tez zapamietac, ze nie ma najmniejszego znaczenia jak zaczelismy, ani w jakim punkcie naszego zycia obecnie jestesmy, najwazniejsze jaki będzie dalszy ciag i nasza meta…a wierze, ze ci co podejma te probe, beda ogromnymi zwyciezcami!🥰

  • O co wlasciwie chodzi z tym szczesciem…?🤔

    Uwilelbiam te momenty, w ktorych czuje sie naprawde szczesliwa. Kiedy usmiech nie schodzi mi z twarzy, kiedy w sercu rozchodzi sie to przyjemne cieplo, ktore z czasem rozprzestrzenia sie w kazdym zakatku mojego ciala, kiedy czuje tak wielka moc, ze moglabym gory przenosic i kiedy chce mi sie spiewac, skakać, tańczyć …💃Tak, uwielbiam te chwile, tylko dlaczego sa one takie ulotne, dlaczego nie moga pozostac ze mna na dluzej, na zawsze… O ilez zycie byloby wtedy prostsze…

    Temat szczescia intryguje mnie juz od bardzo dawna. Od jakiegos czasu zaczelam analizowac czynniki, ktore wplywaja na to, kiedy i dlaczego czuje sie bardziej lub mniej szczęśliwa.

    Przywolalam w sobie moment, w którym najbardziej czulam się szczesliwa i okazalo się, ze był to okres po rozwodzie. Zrzucilam wtedy ciezar bycia odpowiedzialna za druga osobe, która zamiast mnie wspierac to cignela mnie za soba w dol. Druga rzecza to był wyjazd moich dzieci do Polski na wakacje, który nalozyl się wlasnie z moim rozwodem i wyprowadzka mojego bylego z domu. Czyli tym samym bylam w tym czasie zwolniona z gotowania, prania, sprzatania itd.,

    I tutaj nasunelo mi się pewne spostrzezenie,a mianowicie, ze jednym z czynnikow, które mogą powodowac, ze czujemy się nie do konca szczesliwi jest nadmiar obowiazkow, trosk, odpowiedzialnosci za drugiego czlowieka… które sami czesciowo na siebie nakladamy, ale z których tez nie zawsze mozemy tak po prostu zrezygnowac.

    Zaczelam zastanawiac się dalej… Co w takim razie można zrobic, żeby to jakos zniwelowac??🧐

     Ja swoje zycie porownalam do wagi. Na jednej szali zaczelam klasc wszystkie sprawy, ktore powoduja ze moge czuc sie przytloczona. Okazalo sie, ze jest ich ogromna ilosc: poczawszy od wszystkich obowiazkow domowych, obowiązków zwiazanych z dziecmi, rachunkami,praca, wszystkimi rzeczami ktore “musze zrobic”… Slowo “musze” generalnie wywoluje u mnie zla emocje i niskie wibracje, bo od tego slowa wole ” chce” albo „mogę”. Stwierdzialam zatem, ze aby to jakos zrownowazyc to na drugiej szali chce klasc rzeczy, ktore sprawiaja, ze czuje sie lepiej.U mnie sa to lekcje spiewu,medytacje, spacery, sluchanie muzyki, uczeszczanie na roznego rodzaju zajecia dotyczace samorzwoju,czytanie ksiazek,chodzenie do kosmetyczki, na paznokcie i teraz doszlo mi jeszcze pisanie bloga. Przestalam tez juz sie doszukiwac brakow w moim zyciu, a zaczęłam koncentrować sie na tym co mam i jaka wielka jestem szczesciara! Staram sie skupiac moje mysli na pozytywnych rzeczach, a gdy przychodza te zle, zauwazam je i pozwalam im odplynac. Nie daje im sie rozgosci w moim sercu ani umysle.

    Postepujac wlasnie w ten sposób, zauwazylam u siebie ogromny spokoj i radosc. Zupelnie inaczej podchodze do jakis niepowodzen, traktujac je jako lekcje lub jako zapowiedz czegos wiekszego, lepszego. Mojego szczescia nie buduje na materialnych rzeczach, ale na skarbnicy wszystkich moich pozytywnych mysli, odczuc, zdarzen…które  gromadze w tej komnacie kazdego dnia, abym mogla z niej skorzystac, jak tylko przyjda gorsze, slabsze dni.

    Ja staram się, aby moj fundament szczescia by solidny i trwaly. Buduje go skrupulatnie cegielka po cegielce. Wiem, ze jest to proces ktory wymaga mojego duzego wkladu pracy oraz czasu. Ale wierzę, ze jest to praca, ktora przyniesie mi jeszcze wiecej pozytywnych zmian…zmian w juz i tak bardzo odmienionym życiu. 🪽🩷